Nie po raz pierwszy towarzyszyło mi mocne poczucie istnienia dwóch równoległych światów: świata ciekawych dyskusji, kierującego się zrozumieniem podstawowych potrzeb i zachowań ludzi, którzy się uczą, ale pozostającego głównie w obszarze pomysłów i idei, oraz świata – jakby powiedziała Cathy Moore – Testlandii, zabudowanego blokowiskami kilkugodzinnych modułów, pokrytego wysypiskami contentu, z pojedynczymi parkami rozrywki w postaci zardzewiałych karuzeli z drag&dropów.

Czy te światy mogą się spotkać? Punkt wyjścia wielu wystąpień był pesymistyczny: lecimy w dół, e-learning znajduje się na szarym końcu odpowiedzi na pytanie „gdzie się uczysz w pracy?”. Z kolei odpowiedź „bo nie mam czasu”, udzielana (statystyczne najczęściej) na pytanie: „dlaczego nie e-learning?” jest tak naprawdę tylko uprzejmą wymówką. Dajcie mi spokój z tym całym e-learningiem, tam nic dla mnie nie ma.

Dla wszystkich, czyli dla nikogo

Dlaczego LMSy nie budzą entuzjazmu użytkowników? Na LTSF diagnozowano tak: bo są jak tradycyjna telewizja, w której każdy dostaje to samo, w takiej samej formie i długości i – jeśli chce mieć wybór – może co najwyżej wyłączyć dźwięk. Bo są zalane morzem contentu, w którym nikt nie potrafi się odnaleźć. Bo zostały zaprojektowane dla administratorów, nie dla użytkowników, o których nie wiedzą nic poza tym, że „mają zdobyć całą wiedzę”. Tymczasem współcześni użytkownicy oglądają Netflixa, wybierając seriale z listy spersonalizowanych rekomendacji, przeglądają stworzone według ich preferencji playlisty na Spotify i – jeśli chcą się czegoś dowiedzieć – sięgają po tutoriale na YouTubie lub szybko sprawdzają, jaki artykuł podpowie im Google. Uczą się, naprawdę ciągle się uczą, ale według swoich reguł i preferencji. Wcale nie trzeba ich do tego przymuszać blokowaniem nawigacji na ekranie.

Użytkowniku, kim jesteś?

Słowo „personalizacja” było na konferencji odmieniane przez wszystkie przypadki. Sztuczna Inteligencja dopiero nieśmiało zagląda do świata L&D, ale wielu dostawców platform twierdzi, że przyszłość jest właśnie tam. Testuje się więc machine learning i chatboty, które zbierają i analizują dane użytkownika: jego preferencje, potrzeby, zainteresowania, pełnione funkcje. „Learning Experience Platforms” (EdCast, Cornerstone) mają ambicje przyćmienia tradycyjnych LMSów tym, że są w stanie ułożyć każdemu użytkownikowi spersonalizowaną listę rekomendacji (na podstawie tego, co już oglądał lub polubił, jakie cele zaznaczył w swoim profilu, lub tego, co oglądali użytkownicy o podobnych zainteresowaniach), wyłapując przy tym także materiały z Internetu i pozwalając mu samemu zamieszczać na nich pewne treści. Traktują użytkownika jak konsumenta, którego trzeba dobrze poznać i przyciągnąć. Czym? Tym, że dostanie dokładnie to, czego szuka. Tu i teraz.

Learning w wersji mikro

Popularny ostatnio microlearning nie polega więc na poszatkowaniu czegoś, co kiedyś byłoby jednym czterogodzinnym kursem na mniejsze kawałki i rozesłaniu ich „wszystkim pracownikom”. To tworzenie wielu krótkich i jak najbardziej spersonalizowanych elementów szkoleniowych. To projektowanie – zamiast jednego kursu – całych kampanii szkoleniowych, w których użytkownicy otrzymują te elementy w różnym czasie i w różnej formie (elementem takiej kampanii może być zarówno krótki kurs, jak i mail, ankieta, artykuł, video, czy po prostu polecenie książki). O takich kampaniach opowiadała firma Learning Pool, jednym z wystawców była też firma MicroLearn – domyślacie się specjalizacji.

Dużo na konferencji mówiło się o video – powstają platformy, które specjalizują się tylko w umieszczaniu treści w takiej formie (Panopto), niektóre firmy e-learningowe skręcają w stronę produkowania głównie tego typu materiałów (SABA). Video (rozumiane jako wszelkiego rodzaju krótkie filmiki, animacje) doskonale wpisuje się w założenia mikrolearningu. Dobrze zaprojektowane: działa na emocje, nie owija w bawełnę jak Narrator-Witaj-W-Kursie i intensyfikuje przekaz tego, co ważne. Więcej – pamiętając o duchu personalizacji – zachęca się, aby treści video tworzone były także przez samych pracowników: dołączenie do kursu nagranej komórką wypowiedzi doświadczonego pracownika, udzielającego kilku krótkich rad na dany temat będzie mieć większe pole rażenia niż niejeden moduł wystrojony w pop-upy.

Wyślij i… zaufaj

Uwaga, teraz najtrudniejsze. Bo wszystko dobrze, niech będzie ta personalizacja, niech będzie ten mikrolearning, ale przecież użytkownik „MUSI WIEDZIEĆ”. Musi też zaliczyć, musi spędzić minimum 10 godzin, musi zdobyć certyfikat – taka ustawa, takie procedury… Nie przeskoczymy tego, ale chociaż spójrzmy prawdzie w oczy. Bo przecież wszyscy wiemy, że udawanie, że „zaliczył test, więc wie” i „przeszedł wszystkie moduły, więc umie”, to tworzenie jakiegoś alternatywnego świata ułudy.

Tutaj macha do nas heutagogika, czyli tak zwany self-determend learning (świetnie opowiadała o nim Jane Daly z Towards Maturity). Mówi ona wprost: żadne triki zastosowane w szkoleniu nie zmuszą uczestników do nauczenia się czegokolwiek, jeśli sami nie będą tego chcieli. A czy chcą? Chcą częściej, niż zakładamy. Tylko chcą na swoich zasadach. Tego, co faktycznie im się przyda. Tego, co im potrzebne tu i teraz. Aby dobrze sprzedać jakiś produkt, nie muszą znać historii jego rozwoju w Ameryce Południowej. Są dorośli, znają się na swojej pracy; jeśli coś im się przyda, to po prostu po to sięgną.

Jakie w tym kontekście jest główne zadanie projektantów szkoleń i platform? Zbadanie, kim ci użytkownicy są i czego dokładnie potrzebują. Przygotowanie tego w strawnej formie i pokazanie im, gdzie mogą to szybko znaleźć. Tyle. Kontrola nad resztą należy już do „konsumentów”. Gotowi?

Udostępnij ten artykuł